Legenda o Kunegundzie



(1850)
Rozalia Saulson
"Warmbrunn i okolice jego..."
Przewodnik po Cieplicach Śląskich Zdroju i Karkonoszach z 1850 r.


Kunygunda.

Dawno, bardzo dawno, wieść milczy w którym roku, słynęła cudną urodą i zimnem sercem, osierocona Pani Kynastu, imieniem Kunygunda. Lubiła polowanie i wolność, szydziła z miłości i mężczyzn; bawiły ją westchnienia i żale zakochanych. Nie mogąc się pozbyć natrętnie o jej rękę dobijających się rycerzy, oświadczyła że temu odda rękę, który mury zamku Kynast do koła konno objedzie. Nie odstręczało to rozkochanych odważnych rycerzy, lecz każdy śmiercią przypłacił szalony zamiar, zawrót wtrącał rycerza i konia w przepaść. Samolubnemu sercu okrutnej dziewicy pochlebiało to przekonanie o sile jej wdzięków, tryumfem dla niej każda nowa ofiara, i teraz zadrgała z radości na znak dany trąbką przez wartę na wieżycy, że gość na zamek przybywa. Brama się otwiera, wjeżdża na ognistym karym koniu w błyszczącym hełmie i zbroi stalistej młody wspaniałej postaci rycerz, za nim jedzie wiemy jego giermek. Na sali zamkowej wita go dumna Kunygunda.
Mija dzień odpoczynku i namysłu przepisany rycerzom dla objazdu murów przybyłym... lecz cóż to z Kunygundą się stało? Rumieni się, blednie, wzdycha, drży na wspomnienie próby czekającej rycerza, który jak mówił, zwabiony jej piękności sławą, przybył zwyciężyć lub umrzeć, jak tylu innych. Pierwszy raz łzę ma w oku pierwszy raz czuje potrzebę modlitwy, nie może znieść myśli narażenia go na śmierć pewną, - wybiega - chce przeszkodzić, zabronić, cofnąć na zawsze wyrok straszny, lecz o cudzie! wśród zgromadzonego jej dworu dzieło już dokonane! Objechał mur bez szwanku rycerz ukochany. Właśnie zeń zjeżdża na dziedziniec, żywo z konia zsiada, i do Kunygundy z wyrazem szczęścia nieopisanego w rysach, rzecze: Pani, nie aby uzyskać Waszę rękę wprawiał Albrecht landgraf turyngski konia do objazdu tych murów, lecz by tamę położyć Waszym okrucieństwom. W domu ukochana żona mnie czeka.
Czyli Kunygunda z rozpaczy w przepaść się rzuciła, albo dni życia w żalu i pokucie spędziła, o tem pewności nie daje podanie.




(1946 r.)
Józef Sykulski
"Piastowski zamek Chojnasty koło Jeleniej Góry"


Kunegunda.

Córka księcia Bolka, ożenionego z Niemką, jednego z właścicieli zamku Chojnastego, miała na imię Kunegunda. Nie była ona zbyt lubiana przez swego ojca, bo ten pragnął nie córki, lecz syna, który by odziediczyl po nim tron książęcy.
I chcąc jakby na przekór uczynić naturze postanowił wychować Kunegundę tak, jak się wychowuje chłopców, a nie przyszło mu to trudno, bo jego córka odznaczała się wieloma cechami męskimi: była odważna i roztropna, a jazda na koniu, władanie bronią i polowanie choćby w najdzikszych lasaćh sprawiało jej tylko przyjemność.
Ale wkrótce spotyka Kunegundę cios: jej ojciec nie wraca z objazdu fortyfikacji zamkowych, jego koń bowiem poślizgnął się na skale zrzucając z siebie jeźdźca, który się zabił. Kiedy doniesiono o tym Kunegundzie, pobiegła szybko na miejsce wypadku i przy zwłokach swego ojca poprzysięgła wieczną nienawiść ku skałom, które zabrały jej ukochanego ojca.
Mimo spełniania różnych obowiązków męskich, jakie teraz na nią spadły, Kunegunda nie czuła się szczęśliwa - odezwało się i niej przeznaczenie kobiety, a kiedy początkowo nie chciała zgoła słyszeć o zamążpójściu, potem oświadczyła swej opiekunce, że wyjdzie za mąż, ale tylko za tego, kto konno objedzie po spadzistych skałach cały zamek.
Nie odstraszył ten warunek konkurentów - zjeżdżali się licznie, ale każdy z nich zostawiał swe martwe ciało na nagich skałach, bo objechać konno cały zamek było wprost niepodobieństwem. Gdy rycerze objeżdżali zamek i gdy spadali z koni, aby więcej nie wstać, Kunegunda siedziała w oknie swej komnaty i obojętnie patrzyła na śmierć tych, którzy, aby ją zdobyć, ryzykowali swe młode życie.
Razu pewnego zjawił się przed nią niepospolitej urody rycerz. Gdy stanął przed jej obliczem, serce Kunegundy gwałtownie zabiło, zjawiło się w nim bowiem nieznane jej dotąd uczucie: miłość. Kiedy rycerz oświadczył jej, że wzorem swych poprzedników pragnie objechać konno zamek, chciała go odwieść od tego zamiaru mówiąc mu oczyma, że i bez tej próby zostanie jego żoną, ale duma me pozwoliła jej wypowiedzieć głośno swych myśli.
Rycerz spędził z nią cały wieczór, a im dłużej rozmawiali o wielu poważnych sprawach państwowych, tym bardziej pragnęła go i tym więcej chciałaby go odwieść od niebezpiecznej próby. Ale milcząc słuchała jego słów, którymi chwalił i sławił piękno i bogactwo polskiej ziemi. Całą noc Kunegunda nie zmrużyła oka - tak wielką namiętnością była ogarnięta do nieznanego jej, ale już pokochanego rycerza z Małopolski.
Rano trąby oznajmiły, że jeszcze jeden rycerz będzie próbował objechać konno skaliste wybrzeża zamku. Trwoga powstała w sercu Kunegundy i z okna swego pokoju niecierpliwie śledziła ruchy konia i siedzącego na nim rycerza. Modliła się gorąco prosząc Bóga o szczęśliwe zakończenie tej jazdy. Gdy wreszcie męki jej skończyły się i trąby po raz wtóry zabrzmiały, aby obwieścić mieszkańcom zamku radosną wieść, że nieznany rycerz szczęśliwie przyjechał na miejsce, skąd niedawńo wyruszył - ujrzała go śpiesznie idącego w jej stronę: stała już bowiem na dziedzińcu zamkowym, aby przyśpieszyć chwilę powitania go.
Rycerz stanął przed Kunegundą, spojrzał na nią zimnym, szyderczym wzrokiem i rzekł:
- Nazywam się Jerzy Sicul. Dobra moje znajdują się w Bobrzy, przez którą przepływała rzeka tej samej nazwy, jest więc ona podobna swym brzmieniem do nazwy tej rzeki, która płynie niedaleko twego zamku. Rodzina moja przybyła do Polski z Sycylii, nad którą cały rok rozpościera się błękitny lazur nieba. Mimo to ukochałem zachmurzone często polskie niebo, polską Ziemię i dzielny naród polski, któremu teraz całym sercem służę. Przybyłem tutaj nie aby starać się o twą rękę, ale by ukarać twą pychę, twoją nienawiść, z jaką odnosisz się do mych braci - Polaków, i twój brak uczucia miłości w stosunku do ludzi. Dla kaprysu poświęciłaś życie wielu rycerzy, których krew zrosiła okalające twój zamek skały. Niechże i twoja krew pozostanie na nich!
To powiedziawszy rycerz wsiadł szybko na konia i triumfalnie opuścił zamek.
Kunegunda, która na oczach wielu zebranych, wiwatujących na cześć zwycięzcy, doznała takiej hańby od rycerza, nie mogła w swej dumie znieść jego ostrych słów do niej skierowanych, więc rzuciła się z wieży zamkowej w przepaść, gdzie poniosła śmierć...



(1952 r.)
Tadeusz Steć
"Zamek Chojnik"


Legenda o Kunegundzie.

W dawnych czasach żył na zamku kasztelan, któremu żona umierając zostawiła córkę. Nie mając syna, kasztelan wychowywał córkę jak chłopca, od dzieciństwa sposobił ją do konnej jazdy i polowań. Młodziutka Kunegunda dnie całe spędzała na gonitwach po puszczy za dzikim zwierzem i wyrosła na piękną wprawdzie, lecz zimną, okrutą pannę, która ani myśleć nie chciała o zamężciu. By odsunąć jak najdalej chwilę zamążpójścia, okrutna panna postawiła licznym zalotnikom warunek, iż ten tylko jej rękę a wraz z nią i zamek zdobędzie, kto na koniu mur zamkowy nad przepaścią objedzie. Wielu młodych śmiałków na tę szaloną próbę się ważyło, lecz wszyscy ginęli, spadając na dno przepaści. Spełnić warunek Kunegundy było przez długi czas niepodobieństwem.
Pewnego dnia zawitał do zamku miody, dorodny rycerz z Małopolski, oświadczając, iż chce spróbować szczęścia i odważył się na szaloną próbę. Kunegunda zakochała się od pierwszego wejrzenia w pięknym rycerzu, który o dziwo próby dokonał, przejeżdżając szczęśliwie niebezpieczny mur.
Na próżno jednak oczekiwała Kunegunda oświadczyn rycerza; ten zamiast o rękę ją poprosić, rzucił jej w twarz rękawicę i publicznie oświadczył, iż nie po jej rękę przybył, lecz by położyć kres bezmyślnemu szaleństwu, które kosztowało tyle młodych istnień. Po odejściu rycerza Kunegunda głęboko w swej pysze dotknięta, nie mogąc przeboleć obelgi i zawodu, wyszła na szczyt wieży i z miejsca skąd wielokrotnie obojętnie na śmierć tylu rycerzy patrzyła, rzuciła się w tę samą przepaść, w której oni życie dla jej kaprysu postradali. Od tego czasu przepaść ową nazwano piekielną doliną, a ścieżka jej dnem wiodąca otrzymała nazwę "drogi Kunegundy".



(1956)
Tadeusz Steć
"Zamek Chojnik. Przewodnik - pamiątka."


LEGENDA O KUNEGUNDZIE.

W dawnych czasach żył na zamku kasztelan, któremu żona umierając córkę jedyną zostawiła. Nie mając syna, kasztelan wychowywał córkę jak chłopca, od dzieciństwa sposobiąc ją do konnej jazdy i polowań. Młodziutka Kunegunda dnie cale spędzała na gonitwach po puszczy za dzikim zwierzem i wyrosła na piękną wprawdzie, lecz zimną i okrutną pannę, która ani myśleć o zamężciu nie chciała. By odsunąć jak najdalej chwilę zamążpójścia, okrutna panna postawiła licznym zalotnikom warunek, iż ten tylko jej rękę a wraz z nią i zamek zdobędzie, kto na koniu mur zamkowy nad przepaścią objedzie. Wielu młodych śmiałków na tę szaloną próbę się ważyło, lecz wszyscy ginęli, spadając na dno przepaści. Spełnić warunek Kunegundy było przez długi czas niepodobieństwem.
Mijały lata; zalotnicy, widząc bezskuteczność prób coraz rzadziej zaglądali na zamek, aż wreszcie przestali przyjeżdżać zupełnie. Na gładkim licu panny coraz więcej zmarszczek się poj awiało i z utęsknieniem wypatrywała, czy rycerz jakowy nie jedzie. Aż tu nagle dnia pewnego zawitał do zamku młody, dorodny rycerz z Małopolski, oświadczając iż chce spróbować szczęścia i odważyć się na szaloną próbę. Kunegunda zakochana od pierwszego wejrzenia w pięknym rycerzu, na próżno błagała go by jazdy poniechał. Rycerz wierny swemu postanowieniu podjął się próby i - o dziwo - mur niebezpieczny szczęśliwie przejechał.
Na próżno jednak oczekiwała Kunegunda oświadczyn rycerza; ten zamiast o rękę ją poprosić, w twarz jej rękawicę rzucił i okazując ślubny pierścień na palcu oznajmił, iż nie przybył tu prosić o rękę złej i okrutnej kobiety, lecz by kres położyć temu bezmysinemu szaleństwu, co tyle żyć młodych kosztowało; co rzekłszy - siadł na konia i odjechał. Po odejściu rycerza Kunegunda głęboko w swej pysze dotknięta, nie mogąc przeboleć obelgi i zawodu wyszła na szczyt wieży i z miejsca skąd wielokrotnie obojętnie na śmierć tylu rycerzy patrzyła, rzuciła się w tę samą przepaść, w której oni życie dla jej kaprysu postradali. Od tego czasu przepaść ową nazwano "Piekielną Doliną", a ścieżka jej dnem wiodąca otrzymała nazwę "Drogi Kunegundy".






(wyd. I z 1975 r.)
Ludwik Świeżawski
"O wytrwałym wędrowcu"


Księżniczka na Chojniku.
(W tym wariancie Kunegundę zastąpiła Agnieszka, a legendę kończy klasyczny "happy end")


Na Chojniku w Sobieszowie żył książę piastowski Bolko. Miał córkę Agnieszkę. Księżniczka wychowywała się jak mały rycerzyk. Jeździła konno, strzelała z łuku, towarzyszyła ojcu na polowaniach.
Zamek wznosił się na niedostępnej górze. Prowadziła do zamku tylko stroma ścieżka nad przepaścią, zwana diabelskim szlakiem. Trudno było obcemu dostać się do zamczyska. Ci zaś, którzy znali drogę, musieli pilnie baczyć, aby nie stoczyć się w przepaść.
Jednego razu, gdy książę wracał na zamek, koń jego pośliznął się na głazach i spadł wraz z jeźdźcem ze skały w groźną przepaść. Osierocona Agnieszka rozpaczała za ukochanym ojcem. Znienawidziła skały, które zabrały jej rodzica.
Kiedy wyrosła na piękną pannę, zaczęli zjeżdżać się na Chojnik polscy i obcy rycerze, aby zyskać jej przychylność. Niejeden już prosił o jej rękę. Ale serce Agnieszki po stracie ojca stało się zimne jakoby głaz. Zapowiedziała, że zostanie żoną tylko tego rycerza, który konno objedzie zamek dookoła ponad śmiertelną przepaścią.
Gdy to usłyszeli książęta i rycerze, co zabiegali o jej względy, pomyśleli sobie, że piękna panna ma źle w głowie i rozjechali się do domów.
Jednak znaleźli się śmiałkowie, którzy chcieli okazać swoją odwagę, a zarazem zdobyć w nagrodę rękę wymagającej księżniczki. Wyruszali zatem na objazd góry, a z zamku spoglądała dumna Agnieszka.
Jeden rycerz po drugim, zdoławszy odbyć zaledwie połowę drogi, spadał wraz z koniem ze śliskich skał, przypłacając życiem śmiałe przedsięwzięcie.
Stary włodarz zamku, który opiekował się Agnieszką po śmierci jej ojca, zauważył:
- Jeżeli tak dalej pójdzie, to nasza księżniczka zostanie starą panną.
Agnieszka natomiast bez zmrużenia oczu patrzyła na spadających w przepaść rycerzy, czekając, czy znajdzie się szczęśliwy i tak sprawny jeździec, co objedzie tę zdradliwą skałę, jak gdyby chciała, aby ktoś pokonał niedostępność góry, z której stoczył się kiedyś jej ojciec.
Raz zjawił się na zamku w Sobieszowie młody rycerz z krakowskiej ziemi.
- Księżniczko - powiedział - słyszałem, że za cenę twojej ręki rycerscy jeźdźcy objeżdżają skały i giną, gdy inni nawet spojrzeć się boją na wysoką górę, na której wznosi się twój zamek. Jestem gotów podjąć tę niebezpieczną próbę.
Agnieszka spojrzała na odważnego rycerza i serce jej po raz pierwszy od śmierci ojca zadrżało.
- Śmiałość jest w twoim sercu, młody rycerzu, ale pomyśl, że ważysz się na śmierć.
- Śmiałość jest w moim sercu, piękna panno, i rumak mój jest odważny - odpowiedział rycerz. - A czyż nie taką cenę naznaczyłaś, aby zdobyć twoją rękę?
Księżniczka milczała. Chciałaby powstrzymać śmiałka przed śmiertelną jazdą, bała się, że zginie jak inni. Stało się bowiem, że ujrzawszy tego rycerza, pokochała go, a okrutne życzenie ustąpiło z jej serca. Jednak duma nie pozwoliła jej zmienić zdania.
Stanęła w oknie swojej komnaty i patrzyła z niepokojem, jak rycerz powiódł konia na skały. Przebył już pół drogi i miał właśnie minąć najzdradliwszy, wąski przesmyk ponad przepaścią. Przejęła ją ogromna trwoga. Drżąc, śledziła każdy ruch jeźdźca i rumaka. Pragnęła zawołać: "Zawróć z drogi!", lecz na to było już za późno.
W naprężeniu, lecz spokojnie wiódł rycerz rumaka, dzierżąc cugle w mocnej ręce. Koń stawiał ostrożnie kopyta na skalistej wąskiej ścieżynie, pokrytej kamieniami i kolczastym, spełzłym zielskiem, wyrastającym ze szczelin opoki.
Ludzie zamkowi wstrzymali oddech i patrzyli na zmagania jeźdźca z niebezpieczeństwem. Bladość pokryła twarz Agnieszki.
Kamień wyślizgnąwszy się spod końskiej podkowy stoczył się hałaśliwie w przepaść. I oto rycerz przejechał szczęśliwie, doszedł ziemistej ścieżki nad zboczem, pierwszy przebył skalisty szlak, okrążywszy zamek wokół.
Dworzanie i strażnicy wznieśli radosne okrzyki wiwatując na część zwycięzcy.
Rycerz podjechał wolno pod bramę. Rumak parskał żwawo, czuł, że uratował życie swoje i swego pana. Agnieszka wyszła naprzeciw z rozjaśnioną twarzą. Rycerz zsiadł z konia i stanął przed nią. Wzruszona powiedziała:
- Zwyciężyłeś, odważny rycerzu! Należy ci się nagroda.
- Zwyciężyłem, lecz zrzekam się nagrody - odpowiedział spokojnie. - Zbyt mało ceniłaś moje życie, abym chciał je poświęcać ci po raz drugi. Żądałaś ofiar i życzenie twoje zostało spełnione. Żegnaj, urodziwa księżniczko!
Skłonił się, dosiadł konia i odjechał.
Agnieszka nie rzekła ani słowa. Upokorzona, przejęta żalem powróciła do swojej komnaty i z okna wysokiej wieży patrzyła na odjeżdżającego po stoku góry rycerza, który wzgardził jej ręką.

*

Odtąd nie przyjmowała nikogo i tylko z daleka widywano ją czasem w wąskim oknie wieżowym, z którego spoglądała z melancholią na zbocza gór, lasy i drogę wiodącą z zamku.
Minęło kilka lat. Nadeszła wiosna i w okolnych lasach rozlegały się śpiewne chóry ptasie i wzburzone odgłosy rykowiska. Przeciągały tury i jelenie, kozły i odyńce. Na pewno niedźwiedź rozburzył już gawrę, zszedł z góry i poszukiwał na pniach pszczelich barci.
Agnieszka wspomniała szczęśliwe lata, kiedy z ojcem wyprawiała się na łowy i pod jego okiem nieraz upolowała dzikiego zwierzna. Zatęskniła do swobodnej gonitwy po lasach.
Jednego dnia przed świtem wdziała strój do konnej jazdy, zabrała wszelką obierz myśliwską i wyszła potajemnie z komnaty. Zbudziła giermka i poleciła mu osiodłać dwa konie i jechać z nią do lasu.
Zadziwili się strażnicy, kiedy księżniczka podjechała przez dziedziniec ku bramie i kazała opuścić zwodzony most. Nie śmieli jej wstrzymywać, zgrzytnęły łańcuchy i pierwszy raz po długim czasie księżniczka wyjechała z zamku.
Zapuściwszy się w bór Agnieszka przynagliła rumaka do szybkiego biegu, objeżdżała ścieżki i przesieki wycięte poprzez gestwinę, wciągała z oddechem rośną woń kwitnienia, ciesząc się wolnością. Czasem łania przemknęła wśród pni drzewnych zaróżowionych wschodzącym słońcem lub z zieleni krzewów wychyliła się smukła głowa jelenia zdobna rozłożystymi gałęziami.
Księżniczka nie odczuła jednak ochoty do polowania. Ile razy sięgnęła po łuk i wyjęła strzałę z kołczana, ręka jej cofała się współczująco. Nie chciała odbierać życia żadnemu stworzeniu. Odbiegł ją dawny poryw łowiecki, podniecenie w tropieniu zwierza, chęć zabijania, aby zdobyć trofeum myśliwskie. Przypomniała sobie z trwogą, jak przed kilku laty potrafiła spokojnie patrzyć, gdy ginęli rycerze, wiedzeni jej nielitosnym żądaniem. "Wtedy także - pomyślała - nie pragnąc nagrody, śmiało na szalę losu rzucił swoje życie ten, którego pokochałam..."
Wstrzymała wierzchowca i zsiadła. Giermek poprowadził konie do strugi, a ona poszła wolno brzegiem ruczaju wijącego się wśród szuwarów i nadwodnych kwiatów. Zamyślona stanęła przy pochyłej wierzbie, która maczała długie gałęzie w błyskotliwym od słonecznych promieni nurcie.
Wtem zobaczyła, że przez polanę nadjeżdża samotny jeździec. Był rosły, brodaty, pochylony w ramionach, a w ręku trzymał czekan. Zbliżył się do księżniczki i skłoniwszy się zapytał:
- Mościa panno, czy tędy mam jechać ku Ciepłowodom?
Skinęła głową i wskazała kierunek.
- Jedźcie nad tą Wrzosówką, panie, a ona was doprowadzi do Rzeki Kamiennej, której brzegiem dojedziecie ku wodom cieplickim.
Pan włości onych, gdzie biją gorące źródła - ozwał się jeszcze obcy - urządza w swoich borach wielkie łowy. Sprosił zewsząd ścigłych strzelców. Musieliście słyszeć o tym, jeżeli w tych stronach mieszkacie.
Zaprzeczyła. Wszakże ostatnio żadna wieść ze świata nie dochodziła do niej ani ją zajmowała myśl o jakichkolwiek rycerzach.
- Zjadą się z różnych stron, od Wrocławia, od Oświęcimia, ze Śląska i z Małopolski.
- To i krakowscy rycerze przyjadą? - zapytała, a głos jej zadrżał.
- Takoż przyjadą. Nawet ów rycerz, Wieńczysław ze Skalmierza, który wsławił się w tej ziemi, okrążywszy nieprzejechanym szlakiem zamek na Chojniku, chociaż wielu jeźdźców poprzednio objazd ten przypłaciło życiem. Słyszeliście chyba o tym, panno?
- Słyszałam - odpowiedziała pochylając głowę. Po czym przemógłszy się dodała, zadając sobie ból: - I widziałam na własne oczy, jak objeżdżał zamek przepaścistą drogą.
- To i imię jego znacie.
Odrzekła na to ze smutkiem:
- Tak rychło odjechał, że nie mogłam nawet zapytać go o imię.
Obcy uśmiechnął się lekko.
- Śmiały to rycerz i na łowach dokona wielu przewag, a pewnie nie będzie się oszczędzał. Bądźcie mi zdrowa, mościa panno!
Pokłonił się, odjechał, a tak cicho rumak jego stąpał po leśnej ścieli, że nie słychać było żadnego odgłosu. Agnieszka nie zauważyła tego, bo serce jej zatrzepotało mocno. Położyła dłoń na piersiach, jakby chcąc je uspokoić.
Tymczasem nadszedł giermek prowadząc konie i rozglądając się ciekawie wokoło. Popatrzył na swoją panią, zapytał zdziwiony:
- Do kogo mówiliście, księżniczko, gdy wszakże obok was nie było nikogo?

*

Pędził konno przez ostępy młody rycerz w zapalczywej gonitwie łowczej za jeleniem. Zwierzę umykało przez poszycie lesiste, skrywało się w gąszczach, czasem w skoku wysokim wyłaniając się z zieleni na mgnienie oka jak płowy promień.
Wieńczysław prześcignął wszystkich myśliwych, wysforował się naprzód. Tylko tętent jednego rumaka nie ucichał poza nim jak inne, towarzyszył mu nieodstępnie. "Jakowyś równie jak ja zapalony łowiec" - pomyślał młodzieniec, trzymając ostry oszczep w pogotowiu.
Naraz koń jego przesadził rozpadlinę, lecz zaplątawszy nogę w wijącym się ostrokrzewiu, padł na ziemię wraz z jeźdźcem. Wieńczysław uderzył skronią o głaz wrosły w trawiaste podłoże i legł bez przytomności.
Po chwili z gęstwiny wyłonił się drugi jeździec. Smukła dziewczyna w męskim stroju zeskoczyła z siodła i odrzuciwszy rohatynę, którą dzierżyła w dłoni, podbiegła do leżącego. Uniosła mu głowę, zerwała garść liści i otarła krew z twarzy, po czym podsunęła mu bukłak z winem do ust. Szeptała czułe słowa, ale nie dochodziły do jego świadomości. Ucieszyła się jednak rozeznając, że powoli opuszcza go zamroczenie.
Z głębi lasu dolatywało dudnienie rogów i tętenty, od czoła wybuchała wrzawa obławy i ujadanie sfory. Coraz głośniejszy trzask łamanych gałęzi zapowiadał szybko zbliżające się niebezpieczeństwo.
Rycerz otworzył oczy. W tejże chwili z gąszczu wypadł rozsrożony tur, z grotem strzały tkwiącym w skórze, napastowany przez sforę psów. Gnał prosto na leżącego i w gniewie rozmiażdżyłby go niechybnie swoim potężnym cielskiem i racicami. Dziewczyna pochwyciła rohatynę i natarła na zwierzę. Ugodziła je wbijając głęboko widlaste ostrze, aż zaryło nogami w trawę. Od gwałtownego uderzenia pękło drzewce, a łowczyni wywróciła się z odłamkiem w ręce.
Rozszalały tur, opędzając się rozżartym psom, zwrócił się przeciw dziewczynie. Zabłysły jego groźne ślepia. Pochylając gniewnie rogatą głowę runął na nią, gdy równocześnie rycerz, zebrawszy siły, poderwał się z ziemi i z całą mocą wbił oszczep w bok zwierzęcia.
Tur legł ciężko, a jego posoka pobroczyła zgniecione paprocie i jagodziska. Ogary poczęły wadzić się z sobą i skomleć wokół leżącej bestii.
Wieńczysław ukląkł przy przelękłej dziewczynie, która uchylając się padającemu turowi oparła się o pień jarzębiny. Myśliwy mniemał, że jest to jakiś odważny nad podziw giermek, lecz spojrzawszy w jej twarz i na sploty włosów, co wysunęły się w zmaganiu spod czapki, poznał tę, która kiedyś zażądała od niego niezwykłej próby męstwa.
- Uratowałaś mi dzisiaj życie, księżniczko Agnieszko, i śmiało chciałaś w zamian poświęcić swoje - powiedział i ująwszy jej rękę pocałował z wdzięcznością.
- Mogłeś ongiś, rycerzu, przez moje nieużyte, bezlitosne życzenie zbyć swego żywota. Odtąd życie twoje stało mi się drogie nad moje własne droższe. Oddałam ci tylko dług, Wieńczysławie.
Położyła ręce na jego dłoniach, okrywając powiekami oczy, jakby w mniemaniu, że okrywa również rumieniec, który zabarwił jej policzki.
Po lesie przebiegało granie rogów myśliwskich. Agnieszka uniosła głowę, bo wydało jej się, że ktoś obcy jest w pobliżu. Zobaczyła za leszczynowymi krzewami rosłego, brodatego mężczyznę w myśliwskiej opończy, który powodując koniem popatrzył na nich rozjaśnionym wzrokiem i za chwilę zniknął w zielonych osłonach lasu.
Agnieszka spojrzała na swego rycerza, a w twarzy jej zabłysła radość wielka i miłość, która jest zawsze jawna jak zdrój światła.


(1990 r.)
Jerzy Czajka
"Zamek Chojnik"


O Kunegundzie.


Różne są wersje legendy o pięknej i okrutnej dziewicy.
Najczęściej utrzymuje się, iż Kunegunda była córką kasztelana, który dowodząc swej junackiej sprawności przyjął zakład, że objedzie konno zamkowe mury. Konia dosiadł lecz murów nie objechał; runął w przepaść.
Godna ojca córka złożyła śluby, że rękę odda tylko temu, który odważy się zrealizować z powodzeniem nieudany wyczyn kaszteląna.
Wieść niesie, że wielu starających się padło ofiarą piękności i przysięgi Kunegundy, kończąc żywot wśród głazów Piekielnej Doliny.
Biegły lata. Zamek zyskał złą sławę. Uroda kasztelanki przygasła. Konkurentów ubywało. Zdawało się, że Kunegunda do końca dni swoich trwać będzię w panieńskim stanie, gdy na zamkowy dziedziniec wjechał piękny młodzieniec. Na jego widok Kunegunda gotowa była złamać złożone śluby. Nie pomogły łzy i błaganie. Młodzieniec był nieustępliwy. Poddał się próbie a zwyciężając rzekł:
- Pani, przybyłem by pomścić owych nieszczęsnych, któtych twa pycha i duma pozbawiła życia. Zaś ciebie nie pragnę wcale.
Mówiąc to cisnął rękawicę i odjechał. A Kunegunda urażona doznanym zawodem i hańbą rzuciła się w przepaść, gdzie śmierć znalazło tylu dzielnych rycerzy.
Legenda posiada zresztą kilka innych wersji zakończenia: a to, że kasztelankę porwał diabeł, gdyż on to przybrał postać pięknego rycerza, a to, że wstąpiła do klasztoru by pokutować za grzechy, czy też, że z tej samej przyczyny pozostała do ostatnich dni swoich w panieńskim stanie.
Bez względu na brzmienie legendy, w okresie romantyzmu stanowiła zaczyn dla wielu ballad i poematów. /por. Fr.Schiller Rękawiczka oraz pod tym samym tytułem ballada A.Mickiewicza/. Legendę o Kunegundzie wskrzesił i przypisał do zamku Chojnik w 1946 r. mgr Józef Sykulski w utworze scenicznym pt. Kunegunda księżniczka na zamku Kynast.
Należy nadmienić, że w pierwszych powojennych latach często posługiwano się prymitywnie spolszczonym nazewnictwem niemieckim.



Aktualizacja: 2008-04-27